Janek
TYP NOWOTWORU: Ziarnica złośliwa IV Stopnia
WOLNA OD RAKA: 13 lat
W moim przypadku choroba dała znać już na początku 2007 roku. Wróciłem ze szkoły i strasznie zaczął boleć mnie brzuch. Trochę to zbagatelizowałem, ale ten ból utrzymywał się 4 dni. Piątego dnia trafiłem do głogowskiego szpitala, gdzie spędziłem dokładnie 8 dni i przez te 8 dni lekarze nie stwierdzili u mnie kompletnie nic, oprócz tego, że mam serce po prawej stronie. I osłabionego wypisali do domu… Niestety dalej nie czułem się najlepiej, dodatkowo prawa strona szyi bardzo się powiększyła i zacząłem gorączkować.
Lekarz przepisał mi antybiotyk i to miało mnie postawić na nogi. Niestety nie postawiło, znów zacząłem gorączkować i co noc się strasznie pociłem… Ponownie trafiłem do głogowskiego szpitala. Tym razem po „burzliwej” interwencji mojej mamy zaczęli robić mi dokładniejsze badania. Po pierwszym USG pani doktor, która dojeżdżała z Jeleniej Góry stwierdziła, że powinniśmy jak najszybciej skontaktować się z hematologią na Bujwida we Wrocławiu. Lekarze w Głogowie w końcu trafili, że na 100% jest to nowotwór, samo OB miałem trzycyfrowe. Wieczorem ordynator pediatrii w Głogowie zadzwoniła do mojej mamy mówiąc, że jestem poważnie chory, prawdopodobnie jest to nowotwór. Kolejnego dnia byłem już w drodze do Wrocławia. Tam od razu pani doktor stwierdziła, że jest to nowotwór, a dokładnie ziarnica złośliwa 4 Stopnia. Także czekało mnie długie leczenie.
Trafiłem na oddział i tam przez 3 tygodnie robiono mi badania. Po tym okresie nadszedł czas na pierwszą chemię. Ogólnie zalecane miałem 8 chemii + 2 radioterapie. Pierwszą chemię przeżyłem bez większych problemów i po 4 tygodniach mogłem wrócić do domu. Pamiętam, był to dzień przed Wielkanocą. W domu byłem tydzień, ponieważ nadarzyła się okazja, że mogę mieć wszczepionego „Porta”. Większość dzieci miała tzw. broviaki, które często wypadały z brzucha, a co najgorsze trzeba było je płukać co tydzień. Także miałem szczęście posiadać podskórny port. I takie było życie: szpital, dom, szpital, dom i tak w kółko… Pamiętam, że raz miałem tak wielki kryzys i miałem dosyć wszystkiego. To co mnie podtrzymywało w chorobie to mama, siostra, znajomi i przyjaciele. Po 6 chemiach miałem pierwszą radioterapię, gdzie miałem naświetlaną górną część ciała – szyję i płuca. Zapisanych miałem 30 naświetlań.
Mieszkałem w hotelu, który należał do kliniki a razem z nami zaprzyjaźnione państwo z synem, który również chorował na ziarnicę. Także ten miesiąc minął super. Dłuższy odpoczynek od chemii. No, ale w końcu przyszedł moment na ostatnią chemii. Była to końcówka grudnia. Na nowy rok już byłem w domu i została tylko radioterapia, ale tym razem dojeżdżałem codziennie karetką do Wrocławia na zabieg. Po miesiącu był tomograf, gdzie miało się okazać, że jestem zdrowy. Po wynikach TK okazało się, że są tam niewielkie guzki, ale mogą być one już wysuszone i dla lepszej kontroli pani doktor zleciła mi badanie, tzw. „PET”, które jest dokładniejsze od tomografu. Pamiętam umówiłem się z lekarzem, że jak wszystko będzie ok to ma dzwonić o każdej porze dnia i nocy. I tak się też stało! Było po 23, gdy zadzwonił pan doktor z informacją, że jestem ZDROWY!!!
To była jedna z lepszych wiadomości jaką usłyszałem w życiu! I tak wyglądała moja historia. Z tego miejsca chcę podziękować wszystkim lekarzom, pielęgniarkom, którzy się mną zajmowali, a także muszę podziękować wszystkim osobom, które mi pomogły podczas choroby, czy to wspierały finansowo, czy podnosiły na duchu. Bez nich byłoby to naprawdę trudne! Jeszcze raz dziękuję!