Szczepan

TYP NOWOTWORU: Nowotwór złośliwy móżdżku 4 stopnia
WOLNA OD RAKA: 5 lat

Wszystko zaczęło się na początku 2015 roku. Wiosna dużo stresu, egzaminy gimnazjalne, wtedy zacząłem narzekać na częste i nie do wytrzymania pulsujące bóle w prawej tylnej części głowy, do tego dochodziły nudności i problemy z najzwyklejszym chodzeniem przed siebie. Dochodziło do sytuacji gdzie rodzice czy znajomi podejrzewali mnie o stosowanie jakichś narkotyków. Pamiętam, że bardzo źle się z tym czułem, nikt mi nie wierzył, ale teraz wiem, że sam bym nie wierzył na ich miejscu, bo kto w takiej sytuacji myśl, że powodem może być choroba?
Nadszedł czas egzaminów, pamiętam, po egzaminie z języka polskiego nie potrafiłem iść przed siebie, z hali sportowej wychodziłem zygzakiem, co drugi krok bardziej w lewo. Czwartek po zakończonych egzaminach, już w domu, graliśmy z braćmi w piłkę i w pewnym momencie po prostu straciłem równowagę, zakręciłem się wokół własnej osi i upadłem z ogromnym bólem głowy. Od razu pojechaliśmy z mamą do szpitala w Suchej Beskidzkiej. Po wstępnych badaniach doktor chciał mnie już puścić do domu, dostałem leki przeciw bólowe, było już lepiej, ale z racji tego, że nie chciałem iść w piątek do szkoły, troszkę ponaciągałem, że jeszcze się źle czuję i mnie coś boli. Doktor uznał, że zostawi mnie na nocną obserwację, a rano zrobi jeszcze inne badania i tomografię komputerową. Następnego dnia, pamiętam dokładnie, obudziła mnie pielęgniarka bardzo wcześnie, żeby założyć wenflon, i mogłem spać dalej, to była dobra decyzja, żeby zostać w szpitalu, bo czułem się wtedy okropnie, wymioty bóle głowy, do tego pierwszy tomograf. Jak się obudziłem po tomografię, to już wszyscy dookoła mówili, że muszę jechać do Krakowskiego Prokocimia. Pierwszy tydzień w szpitalu, trafiłem na oddział zwany „dwudziestką ósemką”. Kolejne badania, kolejni specjaliści a ja nadal nie wiedziałem, co mi jest. Nawet jadąc na operację, nie wiedziałem po co jadę, nie czułem strachu. Leżąc już na łóżku przed salą operacyjną, pamiętam tylko kilka pielęgniarek i Pana doktora w śmiesznej czapce.
Obudziłem się cały zesztywniały, całkiem gdzie indziej (intensywna terapia), wszędzie gdzie się tylko dało były jakieś kable, w rękach i nogach wenflony w szyi jakieś wkłucia i uczucie ciągnięcia głowy do tyłu i w lewą stronę do barku. Zacząłem wstawać z łóżka i już praktycznie byłem na nogach, po czym nagle ze wszystkich stron zleciały się pielęgniarki krzycząc na mnie, że absolutnie nie mogę się nawet ruszać, a co dopiero wstawać!
Na intensywnej miałem być tylko do rana dnia kolejnego, budziłem się co jakiś czas i słyszałem jak pielęgniarki i lekarze mówią, że to mało prawdopodobne, wręcz niespotykane, że zaraz po takiej operacji ktokolwiek się budzi a co dopiero chce a nawet ma siły aby wstawać z łóżka.
Z intensywnej z powrotem na 28-kę. Pierwszy dzień ciężki, nie mogę ruszać głową, cały czas w jednej pozycji, z dnia na dzień lepiej już w innej pozycji mogłem leżeć, poznałem chirurga, który mnie operował, pamiętam jak powiedział „Felek jak będziesz chodził to puszczę cię do domu” nazywał mnie tak zawsze, chociaż nie wiem, dlaczego!?
Zacząłem powoli, najpierw próbować siadać potem spuszczać nogi z łóżka, pierwsze kroki z pomocą mamy, potem już sam, w międzyczasie mogłem już coś pooglądać na telefonie, popisać ze znajomymi, co ciekawe i to właśnie od nich się dowiedziałem, dlaczego byłem operowany. Nikt wcześniej mi tego nie wytłumaczył. Pogadałem z mamą i z doktorem. Modulloblastoma rdzeniak płodowy, nowotwór złośliwy móżdżku 4 stopnia. Dowiedziałem się wszystkiego, doktor wstępnie opowiedział jak moje życie będzie wyglądało przez następne 2-3 lata.
Troszkę zszokowany, troszkę podłamany, jakoś straciłem ochotę na kontakt ze znajomymi, nie odpisywałem nie odbierałem telefonów, ale cały czas miałem w głowie to, że zaraz pójdę do domu, zacząłem już wstawać sam, powoli chodzić a doktor tak jak obiecał tak zrobił (co jak się później dowiedziałem, nigdy nie powinno mieć miejsca, bo powinienem z oddziału neurochirurgicznego od razu przenieść się na onkologię).
W domu dopiero mogłem zobaczyć brak włosów z tyłu głowy i potężna 15- stu centymetrową bliznę i masę szwów. Po tygodniu w domu powrót do szpitala na nowy oddział, ale zanim tam dotarłem to pół dnia na rejestracji później szukanie oddziału w szpitalnym labiryncie. Oddział nazywał się „D” umieszczony pod oddziałem, który wszyscy nazywali „przeszczepy”. Wchodząc pierwszy raz na oddział, nikt nigdy by nie pomyślał, że jest to oddział onkologiczny, nic nie sprawiało takiego wrażenia.
Co ciekawe, w pierwszym szpitalu w Suchej trafiłem na salę nr 13, na 28 sala, na której leżałem to 113, a na oddziale D znowu pierwszą sala była 13.
Pierwsze dni, poznawanie pielęgniarek, ordynatora, lekarzy, w końcu miałem dostać pierwszą chemię. Chemii było kilka cykli 3 i 5-dniowe, te pierwsze bardzo mocne a drugie troszkę łagodniejsze.
Pamiętam przy pierwszej chemii jak w pewnym momencie po prostu nie mogłem oddychać przez parę sekund, nie chciałem stresować mamy ani sąsiadki z łóżka obok więc wytrzymywałem ile tylko dałem rady i w końcu tak jakby odblokowałem oddech, cały zestresowany, ale nie powiedziałem o tym nikomu. Podczas i po cyklu chemii człowiek czuje sie uwierzcie mi, jak na 20 krotnym przeogromnym kacu, ogólnie naprawdę okropne uczucie. Podczas jednego z cyklów pamiętam jak jedna z doktorek pani Liliana weszła do pokoju razem ze studentami mówiąc, że jestem najlepiej leczącym się przypadkiem w tym szpitalu. Bardzo mnie to zmotywowało, byłem już tylko jednej myśli, to jest do zrobienia. Podobne słowa, które bardzo mnie budowały i dalej budują powiedziała do mnie moja ciocia, jako że moja rodzina pochodzi z Podhala mówiąc do mnie słowami „my są nie do zarąbania”. Pamiętam też dzień, w którym cała moja klasa z gimnazjum niespodziewanie mnie odwiedziła, to był chyba pierwszy taki mój kontakt ze znajomymi od początku choroby.
Tak jak mówiłem cykli było kilka a odstępy między cyklami zależały od moich wartości krwi i samopoczucia czasem nawet 3-4 tygodnie między jednym a drugim. Kolejnym etapem leczenia była radioterapia, dokładnie 33 naświetlania, dzień w dzień musiałem być w Krakowie, z racji tego, że czułem się dobrze po naświetlaniach nie musiałem być w szpitalu na co dzień, dojeżdżałem do szpitala co rano a resztę dnia i noc spędzałem u rodziny w Krakowie. Po radioterapii ostatnim etapem leczenia była chemia podtrzymująca polegająca na jedno czasem dwudniowym pobycie w szpitalu i wzięciu specjalnej tabletki czy kroplówki. Był to też okres, w którym już mogłem chodzić do szkoły, do tej pory uczyłem się indywidualnie, zacząłem spotykać się ze znajomymi, można powiedzieć, że wcześniej byłem taki bardzo introwertyczny, wstydziłem się tego, że przez chorobę nie mam włosów, że jestem chudy, przebywanie wśród rówieśników dodało mi bardzo dużo otuchy i odwagi, już wtedy miałem ogromny dystans do choroby i do siebie. W tym momencie już sam z siebie pozbywam się włosów mimo tego ze wcześniej się tego wstydziłem. 17.03.2017 Ostatnia wzięta tabletka, nie potrafię nawet opisać tego uczucia, nie była to jakaś wielka radość, bardziej mógłbym powiedzieć, że takie uczucie wyczekiwanego spokoju, w końcu mogłem odetchnąć.
694 dni, tyle czasu zajęła mi ta niesprawiedliwa walka. Wychodząc praktycznie bez szwanku z choroby. Teraz największy powikłaniem jest tylko i wyłącznie gorszy słuch. Przez ten czas poznałem wiele niesamowitych ludzi, niesamowitym człowiekiem, którego podziwiam po dziś dzień był Maciek, chłopak, z którym najwięcej czasu spędzałem na szpitalnej sali, który leczył się w tym samym czasie co ja, pokonał raka 2 razy, za 3 razem już sobie nie poradził, nigdy wcześniej nie spotkałem tak pozytywnego człowieka jakim był Maciek, niech spoczywa w pokoju.
Wiele osób pomagało mi przez ten czas, okoliczny Klub Piłkarski, znajomi, nigdy nie byłem w tym sam.
Dzisiaj, po 5 latach od zakończonego leczenia gram w piłkę, chodzę na siłownię, mam satysfakcjonującą mnie pracę i kochającą narzeczoną.
Całe to doświadczenie nauczyło mnie przede wszystkim, aby się nie poddawać i cały czas mimo ciężkich dni i niepowodzeń być dobrej myśli.
Myślę, że jedna z dróg do wygranej z tą walką jest to co mamy w głowie i jak to postrzegamy, mogę powiedzieć, że ograniczenia są tylko w naszej głowie.

Jestem Szczepan i wygrałem z rakiem.
#rakTONIEWYROK

Udostępnij:

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *