Historia: Ziarnica złośliwa IV stopnia

Taką diagnozę usłyszałem 24 czerwca 2007 roku. Wieczorem tego samego dnia wpatrywałem się w ściany, nie chciałem z nikim rozmawiać, z oczu polały się łzy. Było mi bardzo ciężko. Jednak postawiłem przed sobą niezwykle istotną deklarację: wygram z chorobą!

Po ośmiu miesiącach leczenia rokowania nie były najlepsze. Lekarze twierdzili – na 90% będą potrzebne kolejne chemie, gdyż guz jest nadal bardzo duży. Badania PET miały dać pełną odpowiedź, czy w guzie są w dalszym ciągu komórki nowotworowe. Dla lekarzy wszystko było już jednak prawie oczywiste…

Byłem sam, nie chciałem się z nikim widzieć. Po 30 minutach zobaczyłem, jak lekarz podchodzi do mojej mamy i przekazuje jej jakieś informacje. Nie reagowała, stała bez ruchu. Dla mnie był to wyrok! Dobrze już wiedziałem, co spotka mnie za parę minut i jak będą wyglądać kolejne miesiące w szpitalnej sali. Spojrzałem w zapłakane oczy mamy i zauważyłem, że… to były łzy radości! Mama mogła wypowiedzieć słowa: Synu, jesteś zdrowy!

Deklaracja, którą postawiłem sobie na początku choroby dodawała mi sił. Właśnie dlatego tworzymy kolejne akcje! Pomagamy, wspieramy, ale przede wszystkim motywujemy. Wiarą w siebie jesteśmy w stanie pokonać każdy problem.

Oskar

Moja walka z rakiem rozpoczęła się dużo wcześniej…

W marcu 2009 roku skończyłam 16 lat, chodziłam do ostatniej klasy gimnazjum, przygotowywałam się do testów, rozmyślałam nad wyborem szkoły średniej… Miałam dużo planów, które nagle się pokrzyżowały. Zaczęło się od bólu gardła i gorączki. Lekarz stwierdził anginę, dostałam serię antybiotyków oraz bolesne zastrzyki. Nie dało to jednak żadnej poprawy, wręcz przeciwnie. Po prawej stronie szyi pojawiło się zgrubienie, które zaczęło się rozrastać i przybierać formę guza. Po kolejnych nieudanych próbach wyleczenia moich dolegliwości przez pediatrę, trafiłam do Kliniki Hematologii i Onkologii we Wrocławiu. Dopiero tam zlecono i wykonano mi podstawowe badania – USG, tomografia, rezonans…Pobrano mi także wycinek guza do badania histopatologicznego. Jego wynik był dla mnie i dla mojej rodziny szokiem. Złośliwy rak nosogardła z przerzutami do węzłów chłonnych. Rodzaj nowotworu, który dość rzadko występuje u dzieci.

Musiałam zostać w szpitalu. Pierwsze dni na oddziale były dla mnie bardzo trudne. Ze smutkiem patrzyłam na przebywające tam dzieci. Niemal wszystkie miały łyse główki, ale mimo to uśmiechały się, a ich oczka były przepełnione nadzieją. Wiedziałam, że mnie też to czeka. Klinika stała się moim drugim domem. Zamiast odliczać dni do egzaminów i wakacji, ja odliczałam kolejne dawki naświetlań i chemii. Spędziłam tam kilka miesięcy, codziennie walcząc z chorobą i sama ze sobą o to, abym się nie poddawała. Po kilku tygodniach wyglądałam jak inni pacjenci – na głowie zamiast moich długich włosów, za którymi przepłakałam wiele nocy, miałam zawiązaną chustkę. Duże dawki radioterapii wypaliły mi skórę na szyi i twarzy, oraz spowodowały podrażnienia w jamie ustnej. Odczuwałam tak ogromny ból, że przez pewien czas nie byłam w stanie nawet mówić, jeść i pić. Ulgę dawały tylko silne leki przeciwbólowe. Było ciężko. Bardzo. Skutki uboczne leczenia dawały się we znaki. Mimo ciągłych przeciwności, starałam się to wszystko dzielnie znosić.

Postanowiłam sobie, że to nie rak będzie rządził mną, ale ja nim. Zniszczę go i będę zdrowa. Radioterapia i chemia osłabiały mnie, przyniosły ogrom bólu, wyrzeczeń i cierpienia, a ja uparcie trzymałam się swoich postanowień, że wygram. Wygrałam. Z dobrymi efektami zakończyłam leczenie. Powoli regenerowałam siły, wracałam do normalności. Ukończyłam szkołę średnią oraz studia. Podjęłam moją wymarzoną pracę, jako nauczyciel edukacji wczesnoszkolnej. Poznałam wspaniałego chłopaka, który stał się moim narzeczonym. Pojawiały się plany i marzenia o założeniu rodziny, wspólnej szczęśliwej przyszłości. Nie spodziewałam się, że coś stanie nam na przeszkodzie. Rozpoczęłam kolejne studia, a moją codzienność wypełniała przynosząca mi dużą satysfakcję praca z dziećmi. Niestety zaledwie trzy miesiące od podjęcia zatrudnienia, trafiłam do szpitala z silnym bólem głowy. Podejrzeniem lekarzy był nowotwór w mózgu. Musiałam poddać się operacji. Pierwsza diagnoza była nietrafna. Okazało się, że miałam krwiaka śródmózgowego, który prawdopodobnie był skutkiem przebytej w 2009 roku radioterapii. Został on w całości usunięty, a ja po kilku tygodniach rekonwalescencji wróciłam do pracy.

Paulina

Ja, moi bliscy oraz zajmujący się mną lekarze jednogłośnie stwierdziliśmy, że wyczerpałam limit chorób i nieszczęść i teraz już wszystko musi być dobrze. Dobrze było przez rok. W 2017 roku, podczas kontrolnego badania okazało się, że moje gardło nie wygląda dobrze. Pani Doktor wdrożyła szybką diagnostykę, której wynik był przerażający. Okazało się, że mam raka migdałka podniebiennego z rozległymi przerzutami. Nie była to wznowa poprzedniej choroby, a całkiem inny nowotwór. Załamałam się. Miałam świadomość, że podczas leczenia pierwszego nowotworu wyczerpałam limit radioterapii, która jest głównym rodzajem postępowania w przypadku tej choroby. Wszystkie moje plany i marzenia runęły niczym domek z kart. Miałam żal do całego świata o to, co mnie spotkało.

Dzięki wspaniałym ludziom, którzy mnie otaczali, pozbierałam się i nabrałam sił do walki. Skonsultowałam się z wieloma wybitnymi specjalistami z całej Polski. Okazało się, że szansą dla mnie jest chemioterapia i operacja z rekonstrukcją. We Wrocławiu przeszłam dwa cykle kilkudniowej, bardzo męczącej chemii, a następnie trafiłam do Instytutu Onkologii w Gliwicach. Tam poddałam się trwającej 10 godzin operacji. Po raz drugi straciłam włosy…

Pierwsze tygodnie po operacji były stałym cierpieniem. Gdy zobaczyłam swoje odbicie w lustrze, nie poznałam się. Płakałam z żalu, bólu i bezsilności. Operacja była skomplikowana. Usunięto mi prawą część gardła wraz z zaatakowanym przez raka migdałkiem podniebiennym, nasadę języka oraz węzły chłonne. W te miejsca został przeszczepiony płat mięśniowy, pobrany z przedramienia. W szyję miałam wbitą rurkę tracheostomijną, nie mogłam mówić. Czułam się jak wrak człowieka. Dochodziłam do siebie przez kilka miesięcy. Podjęłam rehabilitację. Musiałam na nowo uczyć się jeść, pić, mówić. Wymagało to ode mnie ogromu pracy i wysiłku, ale dałam radę. Minęły prawie 3 lata od operacji. Włosy odrosły, rany się zagoiły, mogę mówić, śmiać się i normalnie żyć. Pewnych skutków zabiegu nie dało się zniwelować, zostały brzydkie blizny, dokuczają mi skurcze mięśni. Jednak próbuję to akceptować. Cieszę się, że tu jestem, że żyję.

Moja historia pokazuje, że można wygrać z rakiem. Ja wygrałam nawet z dwoma! Trzeba uwierzyć w siebie i swoją wewnętrzną siłę. Nie można się poddawać. Jestem wdzięczna wspaniałym specjalistom, którzy zajmowali się mną, dali mi szansę na życie, oraz pomagali i wspierali podczas powrotu do normalności.

Ostatnio zmodyfikowano: 2024-02-28